Dom w głębi lasu

Po obejrzeniu "Enter Nowhere" do głowy przychodzi jedna bodaj myśl - największym dziś grzechem Hollywoodu jest nieumiarkowanie. W dobie, kiedy milionowe budżety nie są w stanie przekuć
Po obejrzeniu "Enter Nowhere" do głowy przychodzi jedna bodaj myśl - największym dziś grzechem Hollywoodu jest nieumiarkowanie. W dobie, kiedy milionowe budżety nie są w stanie przekuć przeciętnego scenariusza na choćby znośny horror, sukces odnosi produkcja nakręcona za 500 000 dolarów. Drugie "Blair Witch Project"? To za dużo powiedziane, ale coś w tym jest.

"Enter Nowhere" to film czterech aktorów. Samantha (Katherine Waterston) - młoda, ciężarna kobieta, która jedzie na pierwsze spotkanie z rodzicami swojego męża. Jodie (Sara Paxton) - niezależna dziewczyna, która zeszła na złą drogę i żyje z rabunków stacji benzynowych. Tom (Scott Eastwood) - wychowany w sierocińcu mężczyzna o mrocznej przeszłości. Wszyscy spotykają się w domku na zupełnym odludziu. Nikt nie wie, jak się tam znalazł. Wkrótce okazuje się, że z otaczającego domek lasu nie tak łatwo można uciec, zaś aberracje czasowe i przestrzenne wprowadzą wszystkich w stan bliski paranoi. Sytuacja stanie się jasna dopiero wtedy, gdy na scenę wkroczy niemiecki żołnierz (!), Hans (Shaun Sipos). Wtedy też każda z postaci dostanie szansę na naprawienie swoich błędów.

"Enter Nowhere" zawiera w sobie wszystko, czego oczekujemy od rasowego horroru, będącego przeciwieństwem typowego slashera. Interesująca, niejednoznaczna fabuła rozwija się bez pośpiechu, przez co widz ma okazję obserwować naturalne stadia relacji między trojgiem postaci. Poszczególnie działania protagonistów wydają się logiczne i choć nie nadają filmowi dynamizmu, budują odpowiedni klimat. Ten zresztą kreowany jest nie tylko przez to, co widać, lecz przez to, czego nie ma. Drobne tropy, rozrzucone po kolejnych sekwencjach, podświadomie mówią nam, że dzieje się tu coś dziwnego. Coś, co niepokoi nas przez cały seans, aż do rozwiązania.

Warto jednak podkreślić, że "Enter Nowhere" nie próbuje udawać, że jest czymś więcej niż zwykłym horrorem. Wprawdzie cała fabuła skrywa jakąś "wyższą prawdę", ale nieco moralizatorskie zakończenie wypada bardzo naturalnie i nie narzuca się. Film ogranicza się tak naprawdę jedynie do wrażeń zmysłowych – poczucia zagubienia, odosobnienia, narastającej paniki. I tyle wystarczy, by widz przepadł na półtorej godziny i z niepokojem oczekiwał na zakończenie. To zresztą, dość niejednoznaczne, zachęca, by film obejrzeć jeszcze raz, tym razem ze świadomością, o co w nim chodzi.

Skromne kino, bazujące na dobrym pomyśle to coś, czego w zalewie milionowych budżetów nawet najbardziej tandetnych horrorów życzyłby sobie widz. Tam, gdzie nie bronią się pieniądze, musi bronić się pomysł. I tak jest w przypadku "Enter Nowhere". Film ma oczywiście swoje wady i być może nie przekona absolutnie każdego, ale to prawdziwy wyjątek w zalewie produkcji, które ani nie są w stanie przestraszyć, ani tym bardziej powiedzieć niczego mądrego.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones